Razem z końcem roku przychodzi czas podsumowań i postanowień noworocznych. Ale czasem unikamy zebrania naszego całego rocznego dobytku, bo boimy się, żeby przypadkiem bilans nie okazał się niekorzystny. Bo przecież każdy chce uniknąć sytuacji, kiedy będzie się musiał przyznać, że ten rok był do bani. Że przepuściliśmy ten czas przez palce. Że zmarnowaliśmy szanse. Że czekaliśmy na lepszy moment, który nie nadszedł. Sama do tego podsumowania trochę podchodziłam jak do jeża i nie bardzo wiedziałam jak to wszystko ugryźć. No bo niby co takiego przełomowego się zdarzyło? Nie było błyszczących fajerwerków, owacji na stojąco ani bilbordu w centrum miasta. Nie było też wielkich odkryć, wywracania życia do góry nogami ani nic z tych rzeczy. Ale wiecie co? To wcale nie znaczy, że nic się nie działo. Bo to właśnie setki tych małych, czasem trwających zaledwie chwilę sytuacji miało wpływ na ten cały rok. Bo to te niepozorne decyzje zaczynały nowe etapy w moim życiu. Bo każdy (bez wyjątku) z tych 365 dni był ważny. A dzisiaj, wybiorę to, co najbardziej utkwiło mi w pamięci. :) Postaram się, żeby zachować chronologię, ale nie zawsze dokładnie mi to wyjdzie.
Ready... steady... go! :)
1. Napisałam swoje pierwsze artykuły do gazety.
Pisanie sprawiało mi frajdę od zawsze, więc zebrałam się i poszłam do redakcji. Zanim ktokolwiek ze mną porozmawiał, wysłałam chyba setki e-maili, zostałam odesłana do kogoś innego kilkadziesiąt razy, a kilkanaście razy pojechałam do redakcji tylko po to, żeby znów pocałować klamkę gabinetu redaktora naczelnego. Ale w końcu się udało! :) Na wstępie usłyszałam, że jestem "cholernie uparta", ale no... bywa. Szczerze mówiąc, liczyłam na to, że będę miała czas, żeby trochę się nauczyć, ale nic bardziej mylnego. Na swój pierwszy materiał poszłam na łódzkie juwenalia. Sama. Z odpowiedzialnością, że jeśli ja tekstu nie napiszę, to nikt inny tego nie zrobi. I tekstu nie będzie. A brak tekstu oznacza wkurzonego redaktora naczelnego. A wkurzony redaktor naczelny... chyba nie muszę Wam mówić co oznacza. :) Ale przeżyliśmy wszyscy, więc chyba się udało. Efekty możecie zobaczyć tutaj. I uwierzcie mi, że zobaczyć swój pierwszy tekst w gazecie, podpisany nazwiskiem jest niezmiernie miło. :)
2. Stałam się dorosła... przynajmniej w metryczce :)
I napisałam do siebie list (nie, nie mam schizofreni).
"Ciekawe co się zmieni. Czy teraz nagle będzie takie
„bum”, fajerwerki i zaczniesz inaczej myśleć? Powinnaś spoważnieć, bo tak
wypada. Ale znając ciebie, pewnie nadal będziesz jak głupia otwierać kinder
niespodzianki z tą nadzieją w oczach, że tym razem trafisz na upragnionego
stworka z epoki lodowcowej. Cały czas będziesz się szczerzyć, kiedy pójdziesz
zjeść naleśnika i poprawisz to lodami z dużą ilością karmelu." czytaj dalej
3. Pojechałam na fajne wakacje... z fajną osobą :)
Każdy normalny człowiek wraca znad morza z opalenizną, a ja wróciłam z fajnymi wspomnieniami, garścią (dość połamanych) muszelek i dodatkowymi kilogramami, bo limit zjedzonych gofrów wyczerpałam na najbliższe pięć lat. Albo i dłużej. Coś co chyba było najcudowniejsze to taka ogromna beztroska, nie przejmowałam się niczym, robiłam co chciałam i odpoczywałam. A w dodatku, po tym czasie śmiało mogę nazwać Łebę miastem absurdu, bo rozmowy z deptaka potrafiły poprawić humor na dłuuuugi czas. :)
4. Świętowałam pewną, fajną rocznicę <3
Bycie razem to stawanie za sobą murem. Tak mocnym, że ten
Chiński to wymięka. To podawanie ręki, w momencie, kiedy jest ona tak bardzo
potrzebna. To wiara w drugą połówkę, cokolwiek, by się nie działo. To
kibicowanie sobie nawzajem, nawet jeśli pomysłów jest sto na minutę,
dwadzieścia z nich jest tak realnych, jak kupienie w sklepie tylko, tego po co
się poszło, a kolejne dziesięć przyprawia o zawrót głowy.
A ja mam tego farta, że przez cały okrągły rok mogłam swoje życie dzielić na pół. ♥
5. Minął rok odkąd założyłam bloga!
To było bardzo fajne 12 miesięcy, które dużo mnie nauczyło. Wtedy, świętując urodziny bloga, wybiło ponad 6 tysięcy wyświetleń, a niektóre komentarze dawały wielkiego motywacyjnego kopa do działania.
6. Zaczęłam pracować
7. Poznałam Jaśka Melę :)
I było to dla mnie mega fajne doświadczenie i ogromna dawka motywacji. Uwielbiam poznawać ludzi, którzy zostawiają coś po sobie w moim życiu. Czasem warto zatrzymać się na chwilę i zastanowić się co jest ważne, a co nieco mniej; co siedzi w głowie, a co jest tylko wymyśloną fikcją. Chyba najważniejsze słowa, jakie zapamiętałam po spotkaniu to takie, że największym kalectwem są słowa niemożliwe i nierealne.
Relacja ze spotkania: tutaj
To mój bank pozytywnych wspomnień z tego roku. :) Małe rzeczy, a cały czas wywołują na twarzy uśmiech. A chyba właśnie o to chodzi, żeby z całego roku wybrać takie perełki i nie pozwolić, żeby te załamania, które na pewno były przyćmiły to, co dobre.
Dużo uśmiechu w nowym roku! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz