23 kwietnia 2016

Jasiek Mela - specjalista w dostawaniu od życia po tyłku... ale i mistrz w podnoszeniu się




O Jaśku Meli i jego dokonaniach słyszał każdy. Jednak dzisiaj chcę Wam przybliżyć jego postać, tak bardziej "po ludzku", patrząc na jego życie, emocje i myśli. Miałam okazję wziąć udział w spotkaniu z Jaśkiem na Wojewódzkim Zjeździe Liderów Młodzieżowych w Załęczu Wielkim. Jestem pod ogromnym wrażeniem, tego, że jedna osoba może zostawić po sobie tak olbrzymią dawkę motywacji. W tym wpisie, chcę Wam pokazać fragmenty wykładu Jaśka. Sięgajcie po nie w każdej gorszej chwili. Jestem pewna, że pomoże. :)





W czym jestem specjalistą? W dostawaniu od życia po tyłku, w przygrywaniu, w upadaniu, ale też po upadku - podnoszeniu się.



Pamiętam, jak któregoś razu na konferencji pewna dziennikarka zapytała mnie jak to jest być człowiekiem sukcesu. Mówię, wie pani co, nie mam zielonego pojęcia. To chyba nie jest pytanie do mnie. Bo czy człowiek taki jak ja, który w wyniku pożaru we własnym domu stracił wszystko co miał; który dwa lata później patrzy jak jego brat topi się na jego oczach; a po paru latach traci w wypadku rękę i nogę. Chociaż tak naprawdę ręka i noga to pikuś, ale traci w ogóle nadzieję, że może być kimś sensownym. Nie, że może być kimś wielkim, zdobywcą, ale w ogóle kimś – kimś kto sobie normalnie żyje. Czy to jest historia człowieka sukcesu? Jakbym miał opowiedzieć o czymś na czym ja się naprawdę znam lub w czym jestem dobry, to nie będzie to niestety jakaś super szlachetność czy moralność. W czym jestem specjalistą? W dostawaniu od życia po tyłku, w przegrywaniu, w upadaniu, ale też po upadku - podnoszeniu się. 

Fot. Paulina Szymczak fanpage :)


 Dobre rzeczy cieszą nas bardziej po upadku.


Bo życie jak już słusznie zauważyliście jest bardzo niesprawiedliwe. Jeden ma więcej, drugi mniej. Ktoś ma fajnych rodziców, którzy go wspierają. Ktoś ma rodziców pijaków. A jeszcze kogoś rodzice wypieprzyli z domu. To nie jest sprawiedliwe. Bo uważam, że życie jest trochę jak sinusoida. Że my nie mamy wpływu na to, czy będziemy sobie w życiu tu u góry, bo wtedy każdy z nas by wybrał „no to ja będę całe życie szczęśliwy”. Tak się nie da. Można to porównać do pogody. Jak mamy beznadziejną pogodę  - jest szaro-buro i pada deszcz i nagle wychodzi słońce, to ono nas cieszy. Ale kiedy mamy sobie środek lipca, 30 stopni i leje się z nas pot, to narzekamy na słońce. A przecież to cały czas jest to samo słońce, które cieszy nas zawsze bardziej po burzy. Tak samo dobre rzeczy, cieszą nas bardziej po upadku. 





 Najważniejsi w życiu są ludzie, którzy nas otaczają.


Sam od Boga, i od życia, i od ludzi – bardzo często obcych ludzi - niesamowicie wiele dostałem. Kiedy dobrych kilkanaście lat temu, wybuchł pożar w naszym domu dostaliśmy mnóstwo wsparcia. Ja tak siedziałem i pytałem „mamo co to za pani?”, „no to jest nasza sąsiadka”, „a tamta pani?”, „to chyba jest kuzynka tej sąsiadki”, „a tamta?”, „wiesz co Jasiek, ja w sumie to połowy tych ludzi nie znam”. Obcy ludzie przychodzili do nas i oferowali nam pomoc. 






Kiedy w naszym życiu dzieje się coś złego, życzymy sobie, żeby świat się zatrzymał.


Dwa lata później po naszym pożarze, wydarzyła się kolejna taka tragedia. Bo jakoś tak się poukładało, że życie nas dosyć mocno przycisnęło i los nie szczędził naszej rodziny. Ale nie narzekam, bo sam poznałem bardzo wielu ludzi, którzy mieli o wiele gorzej. Kiedy los wystawił nas na maksa i zostawił nas gołych i średnio wesołych. Więc już chyba więcej nam nie może zabrać. No bo co by jeszcze zabrał? Jednak pokazał nam, że są rzeczy dużo ważniejsze. I dwa lata później wydarzyła się kolejna, właściwie największa w moim życiu tragedia – na moich oczach utopił się mój młodszy brat Piotruś. Pożyczył ode mnie dmuchany pontonik i parę chwil później jak byłem w wodzie, zauważyłem, że trochę za daleko odpłynął. Chciałem  go zawołać, ale w pewnym momencie się ześlizgnął i zaczął topić. W takich momentach to są ułamki sekund, kiedy po prostu myślisz co tu zrobić. Pierwsza moja myśl była taka, żeby pobiec i go spróbować uratować. Ale po chwili sobie przypomniałem, że nie umiem pływać, więc to raczej słaby pomysł. Zacząłem wołać o pomoc, tata od razu wskoczył do wody i zaczął go szukać. Ja z moją mamą zrobiliśmy jedyne, co mogliśmy wtedy zrobić. Upadliśmy na kolana i modliliśmy się o to, żeby Bóg nam go nie zabierał. Wyłowili go po jakimś czasie, od razu zaczęli resuscytację, zawieźli go na pogotowie. Lekarz nie pozwolił nam wejść na salę, tylko po chwili wyszedł i oznajmił, że jest za późno, nie udało się. Każda tragedia jest tragedią, ale są takie, o które człowiek prosi się bardziej, a są takie zupełnie przypadkowe. Jak ta. Każdą stratę trzeba przepracować w sobie.


Fot. Paulina Szymczak fanpage :)



Najgorszą rzeczą, jaką straciłem była nadzieja.



No to jak to jest otwarte, wejdźmy do środka, stańmy sobie pod ścianką i poczekajmy jak przestanie padać. Ale przez to, że miałem totalnie przemoczone ciuchy, to nie musiałem nawet niczego dotykać i przez moje ciało przepłynęło 15 tysięcy woltów. Straciłem przytomność, nie wiem nawet na jaki czas. Obudziłem się później, rozejrzałem wokół, kolegi nie było. Okazało się, że się przestraszył i stamtąd uciekł. Nie wezwał nawet żadnej pomocy. Też mi zajęło trochę czasu, żeby mu to wybaczyć. Ale też po raz kolejny mnie popchnęło do takiego poczucia, żebym nie oceniał. Bo bardzo często w naszym życiu jest tak, że słyszymy różne hardkorowe historie i myślimy sobie „o Boże, ja to bym się zachował tak i tak”, ale życie to weryfikuje. A takie rzeczy się zdarzają nagle, idziesz ulicą i widzisz, ze koleś szturcha dziewczynę z małym dzieckiem na ręku. I strach cię paraliżuje. I nagle jest tak, że nie wiesz co zrobić. Wszystko to co wcześniej się wydawało proste, teraz wcale takie nie jest.


Moja mama stwierdziła, że ok, skoro prawdopodobnie mamy tydzień, no to warto jest ten tydzień dobrze wykorzystać. To był tak bogaty tydzień dla mnie w takie szczere rozmowy. Ja pamiętam jak któregoś razu zapytałem mamę wprost „mamo czy ja umrę?”, powiedziała „nie wiem Jasiek, możliwe, że tak. My nie mamy na to wpływu, jedyne co możemy zrobić to się po prostu modlić, żeby było w porządku. Bo tak naprawdę ani to nie jest w twoich rękach, ani w rękach lekarzy. Jak będzie tak będzie. Możemy szykować się gdzieś na najgorsze, dlatego jeśli tak ma być to porozmawiajmy. Musimy zacząć rozmawiać o życiu, o śmierci.”




Fot. Paulina Szymczak fanpage :)



Każda wyprawa to pretekst, by udowodnić coś samemu sobie. Jednak największą motywacją są ludzie, których spotykam i ich historie.


W czasie kiedy się do czegoś dąży, kiedy jest się na tej długiej drodze, żeby coś osiągnąć to jest  hardkor. Teraz jak widzę Bartka (kierowcę rajdowego bez nóg), to sobie myślę w ogóle super. Ale jak sobie wyobrażę minę jego rodziców, jak on po wypadku przyszedł do nich i powiedział „mamo, tato chcę być kierowcą rajdowym” to musieli się puknąć w łeb. 






Litość to coś, czego najbardziej się brzydzę.


Bardzo często jest tak, że ludzie patrzą na mnie przez pryzmat, czegoś czym się najbardziej brzydzę – litości. To jest w ogóle przeokropne. Ja cały czas walczę w swoim życiu, żeby być traktowanym na równi. Nie jako lepszy, nie jako gorszy, tylko jako taki sam, jak każdy inny. To, że nie mam ręki, nogi, kurde trudno, a ktoś ma większy brzuch, a ktoś jest niski, każdy ma w sobie coś takiego czego nie lubi. Każdy człowiek jest niepełnosprawny w jakiś sposób, tego czasem nie widać. Większość z tych niepełnosprawności - które ja nazywam kalectwem – siedzą w naszej głowie. Przekonanie o tym, że jestem do bani, że sobie nie dam rady… to najgorsze kalectwo.


Żeby móc spojrzeć w lustro i widząc w tym lustrze gościa bez ręki i nogi, powiedzieć sobie „stary, jesteś spoko” to mi zajęło chyba z 10 lat. To była najtrudniejsza droga w moim życiu. Pewnego razu na jakiejś konferencji dziennikarka zadała mi pytanie, kiedy  w moim życiu był taki moment, że po wypadku zacząłem tak w stu procentach akceptować samego siebie. A ja powiedziałem „wie pani co, a kiedy w pani życiu był taki moment?”Czy ktokolwiek z nas akceptuje siebie w stu procentach? Ale stu, nie, że tak 93, generalnie całkiem spoko, ujdzie, tylko naprawdę stu procentach. No nikt. Każdy z nas ma pewne rzeczy, które mu przeszkadzają. Każdy z nas jakby mógł siebie – tak jak w Simsach – zmienić, to by to zrobił. Ja też, na pewno. 



Fot. Paulina Szymczak fanpage :)


Niemożliwe, staje się możliwe.


Mieszkaliśmy wtedy w Łodzi. I tak sobie pomyślałem, żeby zrobić mojej dziewczynie szalik na drutach, bo ona taki zmarzluch. Ale zaraz sobie pomyślałem „gdzie szalik, ty takie beztalencie? No w ogóle nie ma mowy”. Ale tak po chwili dodałem „zaraz, zaraz, wlazł na Biegun Północny i Południowy, a głupiego szalika nie da rady zrobić.” No i wziąłem druty, kupiłem włóczkę, poszedłem do babci i mówię „masz misję, naucz wnuczka robić na drutach”. Babcia się złapała za głowę, no ale próbujemy, próbujemy, szło kiepsko, naprawdę jak po grudzie. I w końcu po wielu godzinach, jakimś najprostszym systemem, udało się. A że ja nie mam za dużo czasu, kiedy tak siedzę na kanapie i się nudzę, to najwięcej wolnego czasu mam w pociągach. No jak ktoś mnie wtedy pewnie widział to sobie pomyślał „nie niepełnosprawny, tylko raczej głupi.” Minęło trochę czasu, udało mi się ten szalik zrobić. Co prawda poślizgu było parę miesięcy. Zamiast na Boże Narodzenie, dostała go na Wielkanoc. I pamiętam jak jedna z moich sióstr parę miesięcy później poszła do mojej babci i mówi, że też się chce nauczyć. No i szło jej bardzo ciężko i tak rzuciła „ale wiesz co Jasiek to miał łatwiej, bo chociaż mu się ręce nie plątały”.





Nie nadawajcie sobie sami ograniczeń. Idźcie pod prąd! Bo kalectwo siedzi w naszej głowie.



Jeśli przytrafi wam się w życiu choroba, śmierć kogoś bliskiego, czy po prostu jakiś marazm, słabość, to umiejcie się porównać nie tylko do kogoś, kto ma więcej, kto ma lepiej. Ale do kogoś, kto jest w dużo trudniejszej sytuacji niż wy, a potrafi z tego wyjść obronną łapą. Żeby sobie pomyśleć, skoro on da radę, to i ja dam radę. Ja cały czas mam tak, że wykorzystuję w pewnym sensie ludzi, z którymi pracuję – patrzę na to jak oni sobie radzą, a to znaczy, ze ja też nie mogę się poddawać. Po prostu muszę dać z siebie więcej. I wychodzę z założenia, że to nie ilość rąk czy nóg decyduje o naszej sile, ale głowa. I to co mamy w tej głowie. A tutaj, na poziomie głowy, niezależnie od tego skąd pochodzicie, jakie macie życiowe perspektywy na przyszłość, to tutaj każdy z was jest równy. Kiedy my stwierdzamy, że coś jest niemożliwe, to faktycznie takie się staje. Dla mnie najgorszym kalectwem są słowa "niemożliwe" i "nierealne".
Każdy z nas ma podobne szanse, dlatego nie schrzańcie tego, wykorzystajcie to jak najlepiej, spotykajcie ludzi, którzy mają podobne zajawki, podobne pasje, bo razem jest dużo łatwiej. Bo naprawdę w was jest potencjał i siła.



Wspólne zdjęcie! ♥ 







Z Paulą - bez której wpis nie miałby tak cudownych zdjęć ;3






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz