Właśnie wróciłam z Łeby. Jak każdy szanujący się wczasowicz powinnam wrócić z opalenizną, ale zamiast tego wróciłam do Was z kilkoma fajnymi wspomnieniami, które zostaną w pamięci na długo. Dzisiaj, kilka rozkmin, odrobina ludzkiej kreatywności i miejsce warte polecenia!
***
Deptak w Łebie. Godzina 23. Wokół knajpy, pary chodzące za
ręce i ON. Idzie z naprzeciwka nieco chwiejnym, ale jakże dumnym krokiem. Dres.
Ale taki odpitolony, w koszuli. Nie byle jaki, żeby nie było. Pierwsza klasa.
Rozmawia przez telefon.
- No cześć. A ja właśnie idę do klubu. Sam. Najebany.
I aż robi ci się przykro.
***
Deptak tuż przy plaży. Wiecie, mnóstwo stoisk, gdzie można
zrobić kolorowe warkoczyki. Stragany z parawanami i budki z goframi. Stoi
starsza pani. Wpatruje się w pluszowego minionka z jednym okiem, co najmniej
jakby był przybyszem z kosmosu.
- Dobra, to bierzemy ślepiatego i idziemy. Młody to chyba
zbira.
(to nie literówka, zaleciało gwarą)
***
Spacerujemy plażą. Mój chłopak paraduje w takiej
hipsterskiej bluzie – wiece taka długa, luźna – i to w dodatku z kapturem na
głowie. Nagle z tyłu słyszę, jak chłopak krzyczy.
-Ty patrz, Assassin!
I nagle wasz związek nabiera mocy.
***
Stoisko z rybami. Kolejka jak za PRL-u. Nie wiadomo czy z
powodu ryb, czy raczej sprzedawcy (z koszulką super sprzedawca Bartek). Na
ladzie stoi słoik po nutelli z napisem „zbieram na suprę”.
- Poproszę małego dorsza.
No to łapie rybę, kładzie na wagę i z pełnym wyszczerzem
pyta czy może być.
- Tak. – uśmiecham się.
- O! Ja to lubię takich ludzi, którzy się uśmiechają. A nie
przyjdzie mi taki z nosem na kwintę i mówi „pół płata łososia”. No i po prostu
masz ochotę zabić. Gdybym ja tak miał do tej pracy przychodzić, sześćdziesiąty
dzień z rzędu i tylko mówić proszę i dziękuję to po tygodniu musiałbym sobie
strzelić w łeb.
Więc robię dobry uczynek i dokładam się do tej supry.
Dziękuje mi ukłonem niczym klaun z cyrku.
***
To samo stoisko. Ten sam super-sprzedawca.
- A wy kiedy jedziecie?
- Dzisiaj o 21 mamy pociąg.
- No szlag. Już myślałem, że znalazłem kompanów do picia. A
tu znowu sam muszę.
- Jak tak samemu, to się alkoholizm nazywa.
- Lepiej pić samemu, niż w słabym towarzystwie.
No i nagle dzień staje się lepszy.
KREATYWNOŚĆ TO PODSTAWA
Jak to mówią „reklama dźwignią handlu", ale tamtejsi sprzedawcy bili wszelkie rekordy. Napiwki zbierali na bardzo szczytne cele:
- na seksowną bieliznę (w facetach nagle obudziła się wielka szczodrość, uwierzcie)
- na kurs latania. I samolot (jak wystarczy)
- mam szefa sknerę, pomóż człowieku
- nie bądź łoś, wrzuć zeta
I weź no tu ludzi nie wspomóż.
WARTE POLECENIA
Odkryłam też bardzo fajne miejsce. Jest to restauracja Makarun (ul. Kościuszki 22). Pomijając pyszne (!) jedzenie, uwagę przykuwa ściana. I to nie byle jaka. Cała jest obklejona karteczkami samoprzylepnymi. Każdy z klientów może napisać coś od siebie. Uwierzcie mi, że większą frajdę sprawiło mi pisanie tych karteczek, niż samo jedzenie. A to naprawdę rzadko się zdarza.
Ogromny plusik dla miejsca, gdzie oprócz tego, że można dobrze zjeść, można zrobić też coś fajnego. :)
Moje dzieła :) |
Oczywiście, nie mogło zabraknąć reklamy ;> |
Poprawiający humor i pisany lekką ręką a zarazem wciągający ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny post :) Wyjazd nad morze zawsze musi być udany! :) Bardzo podoba mi się ten pomysł z karteczkami w restauracji :) Jest świetny!
OdpowiedzUsuńhttps://z-igly-widly.blogspot.com/
Pozdrawiam!