Od dwóch godzin i dwudziestu ośmiu minut trwa jesień.
Dopiero teraz to zauważyłam.
I zrobiło się zimno.
Bardzo.
Właśnie rozpoczyna się pora kurczącego dnia i niknącego
światła. Moment przejścia. Lato wymyka się ukradkiem, nie żegnając się z nikim.
Przecież wydawało mi się, że nie można odejść, nie pozostawiając śladów.
Niedosunięte do stołu krzesło. Nieumyty kubek po herbacie. Uchylone drzwiczki
od szafki. Jakaś rysa na duszy.
Przede mną leży cmentarzysko papierosów w popielniczce. A w
myślach leżą ci, za których poszłabym w dym. A przecież jesień to podobno ładne widoki. Kolorowe liście,
pomarańczowe dynie i rude wiewiórki przebiegające drogę. U mnie jedyne co się
zgadza, to smak gorzkiej herbaty z plastrem cytryny i mocniej naciągnięty koc
prawie pod czubek zmarzniętego nosa. Wdziera się jesienne powietrze przez
szparę w oknie. A teraz tylko duszę w sobie dym z papierosa i resztę wspomnień.
Znów wstaję. Muszę się nauczyć zasypiać na właściwym boku.
Jesień.
Szukam w niej miejsca dla siebie.
Uwielbiam takie minimalistyczne wpisy. W nich zawarte jest wszystko co powinno być, bez niepotrzebnego lania wody.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Ci się podoba! :)
Usuń